Od zakończenia ostatniego projektu minęło już wiele miesięcy i powoli do mojego artystycznego świata
zaczynała wdzierać się pustka. Podziwianie prac innych twórców zawsze jest źródłem moich inspiracji,
ale po czasie zaczynało zmieniać się w tęsknotę za nowymi wyzwaniami. Nie chciałam jednak działać
pod wpływem narzuconej sobie presji, nie chciałam też wymyślać projektu na siłę. Wtedy usłyszałam w
głowie głos: „połącz w projekcie to, co kochasz najbardziej!” Odrazu wiedziałam co to oznacza: historia
ogrodów i kostiumografia. To tym dziedzinom oddałam ostatnie dziesięć lat mojego życia. Tylko jak je
zamknąć w jednym projekcie? Zrozumiałam, że muszę stworzyć serię postaci, a każda z nich ma
reprezentować styl ogrodu w zależności od epoki.
Niezwykle ważne było dla mnie, aby fotografie miały magiczny, baśniowy klimat. Zależało mi na
wspaniałych, nasyconych barwach, odpowiednio wydobytej fakturze kostiumów i podkreśleniu kształtu
każdego detalu. Dlatego do współpracy zaprosiłam Jolę Borysewicz, która już wcześniej wielokrotnie
pracowała z moimi kostiumami wydobywając na fotografiach ich najlepsze cechy.
Początkowo chciałam pokazać najważniejsze style w historii ogrodów, co w sposób naturalny narzuciło
mi linię czasu i podział przez epoki. Pierwotnie sesji miało być dwadzieścia jeden, jednak fakt, iż niektóre
style się ze sobą przeplatają, ostatecznie zredukował projekt do siedemnaście sesji. By zachować jak
największą autentyczność kostiumów, postanowiłam skupić się na moich korzeniach i na miejscach, które
dane mi było odwiedzić w czasie moich podróży po Europie. Wychowałam się w kulturze europejskiej,
na studiach architektury krajobrazu i w zawodzie badałam ogrody historyczne Europy, a na studiach
kostiumograficznych poznawałam przede wszystkim modę europejską. Dlatego w projekcie punktem
wyjścia jest zawsze Europa. Nie było moim celem przedstawienie leksykonu ogrów świata, ale pokazanie
tego, co jest mi drogie i zarażenie odbiorców miłością do przepychu, barw i bogactwa ogrodów
historycznych.
Wszystkie dziewiętnaście kostiumów przygotowałam ręcznie w mojej pracowni. Używałam do ich
stworzenia różnych materiałów takich jak tkaniny, metal, żywica, glinka polimerowa, papier, akryl i
drewno. Największym wyzwaniem za każdym razem było zamknięcie danego stylu w kostiumie i
połączenie cech epoki ogrodowej z epoką w modzie. Praca nad każdym strojem trwała od dwóch tygodni
do miesiąca. Należy pamiętać że każdy materiał w którym pracuję ma swój czas formowania się i
schnięcia, co może trwać nawet dobę. Ponieważ nie umiem skupić się na jednym temacie w danym
czasie, bardzo często projektowałam dwa, trzy kostiumy jednocześnie. Nigdy nie wykonuję szkiców
projektowych, wszystko co powstaje w mojej głowie przenoszę na manekina. Dlatego tez niemożliwe
były konsultacje moich projektów z kimkolwiek, a wszystkie decyzje co do ostatecznego ich wyglądu
musiałam podejmować sama.
Bardzo zależało mi na tym, aby w projekcie wzięli udział artyści młodego pokolenia. Są to ludzie o
niesamowitym wyczuciu postaci, kameleony, są niezwykle plastyczni i otwarci na ludzi. Ta mieszanka
sprawia, że praca z nimi to nie tylko ogromna przyjemność, ale to też zawsze zaskoczenie jak wspaniale
potrafią ubogacić mój pomysł.
Kiedy kostium był już gotowy i model do danej sesji został wybrany, do każdej fotografii starannie
musiałyśmy dobrać scenerie. W zależności od potrzeb był to plener lub wnętrze. Czasami udało nam się
znaleźć idealną scenografię w miejscu już istniejącym, ale najczęściej musiałyśmy same ją zaaranżować.
Do wielu sesji elementy scenografii wykonywałyśmy własnoręcznie,ale w kilku przypadkach były to po
prostu drukowane tła z wybranymi przez nas obrazami. Podczas samej sesji zdjęciowej, zanim model
wchodził na plan, musiałam jeszcze wykonać make up i fryzurę. Następnie naszą postać przejmowała
Jola, która musiała nią pokierować i odpowiednio ustawić przed obiektywem, aby uzyskać zaplanowany
efekt. Wymagało to także od Joli odpowiedniego doboru obiektywów, lamp i efektów takich jak
wytwornica dymu czy filtry. Wykonane zdjęcia Jola poddawała obróbce cyfrowej nadając im swój
charakterystyczny, magiczny styl.
"Baśniowe kreacje jakich jeszcze nie grano,eksplozja kolorów, młodzi zdolni artyści w roli modeli, całość osadzona w historii królewskich ogrodów Europy-wchodzisz w to?" - zapytała któregoś dnia, dwa lata temu, Ula. Szczerze?Pojęcia bladego nie miałam na temat ogrodów, a już królewskich tym bardziej. W tamtym czasie byłam jeszcze jedną nogą na etacie w mundurówce i nie planowałam wikłać się w długo grające wieloletnie projekty, jednakże zakładana baśniowość projektu i fakt robienia czegoś ponad klasyczne sesje natychmiast do mnie przemówiły. Ba, oczami wyobraźni już widziałam wystawy, albumy, splendor. "Trudno-myślałam wtedy - najwyżej się doedukuję się po drodze, będę robić po godzinach i na bieżąco dokształcę się w tematyce ogrodowej. Tak się zaczął najdłuższy i najbardziej szalony projekt w duecie z Ulą Jeziorską-Łęczycką. Długi, bo trwa już dwa lata, szalony, bo czasem nie mam najmniejszego pojęcia jak powinien wyglądać ostateczny kadr, zatem narodziny każdej sesji to proces długotrwały i nie zawsze bezbolesny. Uwzględniając fakt, że prezentujemy z Ulą dwa absolutnie różne typy osobowości, a co za tym idzie - dwa odmienne style i tempa pracy, początek nie należał do najłatwiejszych. Pierwsza sesja, a dokładnie Eden z Marysią Tyszkiewicz w roli tytułowej, minęła właściwie bezboleśnie, natomiast druga z epoki Art Nouveau była prawdziwym wyzwaniem dla naszego duetu. Była zjawiskowa modelka, był obłędny kostium, natomiast efekt końcowy każda widziała na swój sposób. Ostatecznie wyszło dokładnie tak jak chciałyśmy...obie . Nie umiałyśmy jednak tego odpowiednio wyartykułować. I to był ten moment przełomowy, po którym nie było już dla nas rzeczy niemożliwych albo kwestii nie do załatwienia. Łatwość pracy z Ulą i jej kreatywność, to chyba fundament udanego projektu, tak dziś myślę. Przykład? Zakupiono genialną tkaninę do kolejnego kostiumu, dogadano termin z bardzo zabieganą aktorką, po czym okazuje się, że to się nie uda. Dlaczego? A no bo zakupiona tkanina ma niewłaściwą fakturę i nie będzie odpowiednio falować na wietrze (czytaj: pod wiatrak). Żaden problem, tkanina zostaje przesunięta na kolejną sesję, gdzie będzie leżała jak ulał, natomiast do tej najbliższej sesji szybko kupujemy właściwy materiał, który Ula w mgnieniu oka przekształca w zwiewną tunikę. Bez tej lekkości współpracy projekt nie miałby racji bytu, szczególnie teraz, kiedy mieszkam w Australii i, niestety, większość pracy organizacyjnej kładzie się plecy Uli. Doceniam to przeogromnie i obiecuję, Ula, odpracuję to przy najbrudniejszych pracach typu klejenie i skręcanie kwiatków.